Bóg



1. Co możemy powiedzieć o Bogu?

Pięciu niewidomych stanęło przy słoniu. Jeden wyciągnął rękę przed siebie i złapał za ogon: poczuł coś miękkiego, giętkiego i cienkiego, z delikatnym pęczkiem sierści na końcu. Powiedział: — to zwierzę jest długie, cienkie, giętkie, a na końcu ma coś jakby kitkę.

Drugi wyciągnął rękę i złapał za trąbę. Oburzył się: — jakże to: miękkie i giętkie - być może, ale na pewno nie cienkie i nie ma żadnej kitki.

Trzeci złapał za ucho. Stwierdził ze znawstwem: — ja was pogodzę. Chociaż jest rzeczywiście bardzo miękkie i giętkie, to na pewno nie jest ani cienkie, ani grube, tylko po prostu płaskie, tak więc jednocześnie i cienkie i szerokie.

Czwarty objął nogę. — O co wam chodzi z tą giętkością - zapytał? Toż to bardziej podobne do słupa, wcale nie jest płaskie i nieszczególnie miękkie.

Piąty zaś dotknął brzucha i z oburzeniem zawołał: — Czyżbyście postradali oprócz wzroku także i dotyk? Przecież to ani słup, ani płaskie, tylko raczej ogromna, twarda kula!

Mniej więcej w ten sposób ludzie mówią o Bogu. Słowa, którymi Go opisujemy mogą się różnić tak bardzo, że wydaje się nam, że mówimy o czymś zupełnie różnym. Muzułmanin uzna za bluźnierstwo chrześcijańskie mówienie o Trójcy Świętej, dla chrześcijanina buddyjskie czy hinduskie określenie Boga jako bezosobowego Brahmana brzmi jak fundamentalne kłamstwo. Co więcej - poszczególni chrześcijanie mają problemy z dogadaniem się na temat Bożej predestynacji, na temat osoby Chrystusa, roli łaski, wiary czy uczynków w naszej drodze do Boga. Czy świadczy to o tym, że Boga nie ma? Że cała ta teo-logia, czyli gadanie o Bogu to tylko produkt naszej wyobraźni i pragnień przechowanych z okresu dzieciństwa? Chcielibyśmy mieć nad sobą kogoś - jakby ziemskiego ojca, tylko potężniejszego, wszechmocnego, do kogo można by się zwracać w potrzebie, kto opiekowałby się nami? Oczywiście, że nie. Tak samo jak różnice w opisie słonia przez niewidomych nie świadczą o nieistnieniu słonia, a jedynie o niedoskonałości władz poznawczych osób, które próbują go opisać, tak też brak jednomyślności wśród ludzi w nazywaniu i opisywaniu Bytu Absolutnego nie świadczy o jego nieistnieniu, a jedynie o słabości naszych władz poznawczych.

Co więcej - skoro niewidomi ograniczeni brakiem tylko jednego zmysłu potrafili dojść do tak wielkiej różnicy zdań na temat słonia - to o ileż bardziej człowiek może snuć dowolne domysły na temat Boga, skoro żaden z jego naturalnych zmysłów nie nadaje się do poznania Boga w sposób bezpośredni!  Boga nikt nigdy nie widział. Nawet wielkie postacie twórców religii - Mojżesz czy Mahomet nie rozmawiały z Bogiem w taki sposób, by widzieć Go wprost. Mojżesz rozmawiał z Bogiem "twarzą w twarz", ale nie widział Go. Pismo Święte opisuje, jak Bóg spełnił jego prośbę:

Wyjścia 33, 18-23 I rzekł Mojżesz: Spraw, abym ujrzał Twoją chwałę. 19 Pan odpowiedział: Ja ukażę ci mój majestat i ogłoszę przed tobą imię Pana, gdyż Ja wyświadczam łaskę, komu chcę, i miłosierdzie, komu Mi się podoba. 20 I znowu rzekł: Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu. 21 I rzekł jeszcze Pan: Oto miejsce obok Mnie, stań przy skale. 22 Gdy przechodzić będzie moja chwała, postawię cię w rozpadlinie skały i położę rękę moją na tobie, aż przejdę. 23 A gdy cofnę rękę, ujrzysz Mię z tyłu, lecz oblicza mojego tobie nie ukażę.

Oczywiście określenie "ujrzysz Mnie od tyłu" nie oznacza, że Bóg pokazał Mojżeszowi plecy, ale jest symbolicznym sposobem wyrażenia prawdy, że widzenie to nie było bezpośrednie. A jednak Mojżesz spotykał Boga - doświadczał Jego łaski i kierownictwa, słyszał Jego słowo... Cóż to wszystko ma znaczyć?


2. A jednak poznajemy Boga.

Mojżesz nie widział Boga swymi naturalnymi zmysłami, ale doświadczał Bożego działania. Bóg daje nam się poznać na kilka sposobów:

  1. Jest Stwórcą Świata i Tym, który nieustannie podtrzymuje go w istnieniu. Niezależnie czy tak jak chrześcijanie rozumiemy Boga jako tego, który stworzył świat z niczego, czy też - jak hinduiści i buddyści - uważamy, że cały świat jest tylko złudzeniem, a jedynym, co naprawdę istnieje jest właśnie Bóg, czy też - jak w niektórych religiach prymitywnych wyobrażamy sobie, że Bóg "ulepił" świat z jakiejś pierwotnej materii, to jednak nie potrafimy uciec od przekonania, że wszystko co istnieje, nie jest źródłem swego istnienia. To, że świat doświadczany zmysłami zaistniał sam z siebie i przypadkowo ułożył się tak, jak to widzimy - jest całkowicie nielogiczne i potrzeba niezwykłych zabiegów myślowych, żeby w to uwierzyć. W całym świecie dostrzegamy zasadę, że skutek nie może być większy od przyczyny. Jest to prawda, która obowiązuje zarówno w porządku fizycznym, filozoficznym, jak i psychologicznym.  Na poziomie fizycznym znamy zasadę zwiększającej się entropii: każdy układ energetyczny, niezależnie czy dodajemy do niego ciepło, czy je ujmujemy nie może stać się bardziej uporządkowany, a jedynie bardziej zdezorganizowany (nie jestem fizykiem i nie piszę podręcznika fizyki, więc wybacz mi takie "laickie" wyjaśnienie tej zasady). Na poziomie filozoficzno-logicznym mamy niedowodliwą zasadę racji bytu lub racji dostatecznej (Leibniz). Nie chcę cię zanudzić, więc powiem tylko, że jeśli zakładamy, że świat w ogóle jest racjonalny (tzn. istnieją w nim związki przyczynowo-skutkowe, które można zaobserwować i opisać), to każdy skutek musi mieć swoją przyczynę. Skoro dana rzecz nie musi istnieć ze swej natury, to musi istnieć jakaś przyczyna, która dała początek jej istnieniu. Tymczasem w świecie obserwowanym zmysłami żadna rzecz nie musi istnieć! Oznacza to ni mniej ni więcej, jak, że sama logika domaga się przyczyny istnienia, która nie daje się zaobserwować zmysłami.

    Istnieją także inne zasady logiczne, które pomagają w zrozumieniu tej prawdy. Wiedząc że skutek zaistniał, nie wiemy, czy zaistniała przyczyna; odwrotnie - gdy wiemy, że przyczyna zaistniała, skutek także zaistniał (przydatne zasady logiczne: implikacja, reguła odrywania, modus ponendo ponens) :
    [(p → q) ∧ p] → q
    czytaj: jeśli ze zdania "uderzę cię" wynika "stracisz zęby" i "uderzyłem cię", to pewne jest , że "straciłeś zęby"

    Musimy więc znać przyczynę, by wnioskować pozytywnie o skutku, a nie odwrotnie. Natomiast w sytuacji gdy następnik jest nieprawdziwy (czyli np. spodziewany skutek nie zaistniał) wolno wnosić, że poprzednik także jest nieprawdziwy (czyli przyczyna nie zaistniała) (modus tollendo tollens):
    [(p → q) ∧ ¬q] → ¬p
    czytaj: jeśli ze zdania "uderzę cię" wynika "stracisz zęby" i zauważamy, że "nie straciłeś zębów", to na pewno "nie uderzyłem cię"

    Niestety w ww. rozumowaniu ze zdania "straciłeś zęby" nie możemy wywnioskować, że "uderzyłem cię". Jeśli nie jest to dla ciebie oczywiste, to lepiej nie zajmuj się czymkolwiek, co wymaga logicznego myślenia.

    Jak ma się to do naszej wiedzy o Bogu? Otóż widząc skutki wiemy jedynie, że musiała istnieć jakaś przyczyna, nie jesteśmy jednak w stanie bez obserwacji faktów stwierdzić, jaka przyczyna. Musiała być ona pierwsza w porządku czasowym, a także silniejsza pod względem ontycznym (bytowym).

    Możemy więc próbować ciągnąć rozumowanie dalej w dziedzinę metafizyki: każdy skutek  wymaga przyczyny (a każdy byt potrzebuje racji bytu). Skoro widzimy, że kamień zamienił się w piasek, w oczywisty sposób wnioskujemy, że podziałała na niego jakaś przyczyna o charakterze fizycznym lub chemicznym (która w wymiarze czasowym musi nastąpić przed zaistnieniem skutku). Cały sens nauk szczegółowych (fizyki, biologii, chemii...) opiera się na przekonaniu, że wszystko ma swoją przyczynę, którą da się odkryć, zmierzyć, a następnie powtórzyć w warunkach laboratoryjnych ... a później zastosować w przemysłowych. To, co jest oczywiste dla nas w świecie postrzegalnym zmysłowo i mierzalnym jakoś staje się wątpliwe, gdy przechodzimy do ... pierwszej przyczyny. Dlaczego w ogóle cokolwiek istnieje? To pierwsze i najtrudniejsze pytanie, na które nauki szczegółowe nie mogą dać odpowiedzi. Stąd konieczność "metafizyki". Nauki szczegółowe analizują przyczynowość w porządku horyzontalnym, tj. badają zależności między rzeczami istniejącymi przygodnie, tzn. takimi, które istnieją, a nie muszą istnieć. Metafizyka natomiast - przeciw której tak protestowali pozytywiści, ślepo zapatrzeni w osiągnięcia techniczne nauk szczegółowych - zajmuje się wyjaśnianiem przyczyn w porządku wertykalnym. Nie neguje osiągnięć nauk szczegółowych, ale stanowi abstrakcję rozumowania konkretnego (abstrakcja posiada trzy poziomy: fizyczny, matematyczny i metafizyczny; kiedy opisujemy dąb jako gatunek - stosujemy abstrakcję fizyczną; gdy operujemy na dębach jako liczbach - waga, miara, ilość - stosujemy abstrakcję matematyczną, gdy zastanawiamy się nad istnieniem dębu, wchodzimy w abstrakcję metafizyczną).

    Drugim pytaniem, na które nie umieją odpowiedzieć nauki szczegółowe jest pytanie, dlaczego to, co istnieje jest poukładane i rozwija się - dziś mówimy "ewoluuje"? Jest to wbrew fizyce, skoro powinien zwiększać się chaos, a nie porządek. Jest jednak zrozumiałe, jeśli przyjmiemy, że przyczyna, która popycha świat w określonym kierunku, nadając mu ład, nie leży wewnątrz świata, ale jest większa od niego (czyli transcenduje świat); co więcej - że jest to siła obdarzona rozumem i wolą, która zna cel rozwoju świata.

    W porządku psychologicznym także obserwujemy, że wszelki rozwój i uspołecznienie człowieka zawsze wymaga kogoś "większego". Dziecko nie rozwijające się w społeczeństwie osób dorosłych (np. dzieci wilcze, porzucone w dżungli) nie rozwinie żadnej z typowo ludzkich cech: będzie potrafiło jedynie zaspokajać potrzeby fizjologiczne. Bez przyczyny (sprawczej, wzorczej i celowej) - to znaczy bez wychowawcy dziecko będzie jedynie czystą potencją (czyli niespełnionymi możliwościami).

    Sądzę, że nie trzeba specjalnie dowodzić, iż wszelki rozwój cywilizacyjny polega na tym, że czerpiemy z wiedzy i umiejętności naszych poprzedników i dokładamy do niej odrobinę od siebie. To "od siebie" jest czymś niezwykłym: nie byłoby możliwe, gdyby nie przedziwna zdolność człowieka do przekraczania samego siebie i tego, co zastał. Tej zdolności nie ma żadne inne zwierzę: nawet naczelne, które człowiek może przyuczyć do wykonywania stosunkowo skomplikowanych zadań, nie uczynią więcej, niż zostały nauczone. To jeden z dowodów na istnienie duszy zgodnej z tym, co napisano w Piśmie Świętym, że nosi w sobie ona podobieństwo do Boga Stwórcy. Skoro ma ona w sobie bezpośrednie "podobieństwo" do pierwszej przyczyny wszystkiego, to staje się zrozumiałe, że może przekraczać wszystko (z wyjątkiem Pierwszej Przyczyny!)
    Wróćmy jeszcze na moment do tego, że przyczyna musi być wcześniejsza w czasie od swego skutku. Gdy zaczniemy cofać się wzdłuż osi naszego czasu, okazuje się, że nie biegnie on w nieskończoność, ale ma swój początek! Każde zjawisko, które obserwujemy w świecie daje się prześledzić co najwyżej do momentu, zwanego przez kosmologów i astrofizyków momentem "osobliwości początkowej". Im bliżej tego momentu, tym bardziej zagęszcza się materia, tym szybciej biegną epoki (astrofizyczne), aż w końcu przestają działać jakiekolwiek znane nam prawa fizyki. Teoria "wielkiego wybuchu" tłumaczy rozmaite obserwowane przez nas zjawiska, jak np. promieniowanie tła, ucieczka galaktyk, jednocześnie jednak wskazuje na fundamentalne ograniczenie: nie da się powiedzieć nic o tym, co było przed wielkim wybuchem, czyli ok. 10-15 miliardów lat temu.
    Wszystko to, co napisałem powyżej to ilustracja prawdy, że Bóg - choć nie wprost, ale jednak daje się poznać człowiekowi przez świat, który stworzył. Pisze o tym św. Paweł w liście do Rzymian (1,19-22):

    19  To bowiem, co o Bogu można poznać, jawne jest wśród ludzi, gdyż Bóg im to ujawnił.
    20  Albowiem od stworzenia świata niewidzialne Jego przymioty - wiekuista Jego potęga oraz bóstwo - stają się widzialne dla umysłu przez Jego dzieła, tak że nie mogą się wymówić od winy.
    21  Ponieważ, choć Boga poznali, nie oddali Mu czci jako Bogu ani Mu nie dziękowali, lecz znikczemnieli w swoich myślach i zaćmione zostało bezrozumne ich serce.
    22  Podając się za mądrych stali się głupimi.

    Jak bardzo prawdziwe są te słowa! Niech wolno mi będzie zacytować jeszcze paru mądrych ludzi, którzy zrozumieli tę prawdę:

     "Trochę wiedzy oddala od Boga; wiele wiedzy przybliża do Niego" (B. Pascal)
     "Zbyt mała wiedza jest czymś groźnym." (Alexander Pope)
    "Ten kto wie niewiele, często się powtarza" (przysłowie)
    "Świadomość, że niewiele wiesz jest pierwszym krokiem do wiedzy" (Benjamin Disraeli, premier W. Brytanii)
    "Gdy nabywamy wiedzy, rzeczy nie stają się coraz bardziej zrozumiałe, lecz coraz bardziej tajemnicze" (Albert Schweitzer)
    "Człowiek wie więcej niż jest w stanie zrozumieć" (Alfred Adler, jeden z twórców psychoanalizy)
    "Tam gdzie dużo świata, tam też jest głęboki cień" (J. W. Goethe)
    "Nauka bez religii jest kulawa, religia bez nauki jest ślepa" (Albert Einstein)

  2. Bóg nie jest jednak jedynie "architektem świata". Bóg działa w historii człowieka! Wiele starożytnych ludów było przekonanych, że nie ma żadnej historii - że czas toczy się kołem. W przeciwieństwie do innych ludów (np. Egipcjan, Greków czy Hindusów), Żydzi zrozumieli, że czas nie toczy się kołem, ale biegnie linearnie, tak że historii nie da się cofnąć, nie da się wrócić do tego, co już raz było. Powtarzalność pór roku i cykliczność rozmaitych wydarzeń przyrodniczych (powodzie, trzęsienia ziemi, zaćmienia słońca) zmyliła niemal wszystkich "mędrców" tego świata, tak że sądzili, że historia musi się powtarzać (oczywiście w różnych kulturach różne było rozumienie odległości tych powtórzeń). Tymczasem Żydzi zrozumieli - a raczej uwierzyli Bogu, że ma On dla ich narodu plan: chce sprawić w ich historii rzeczy nowe! Rzeczy, których nigdy nie było. Ta wiara pozwoliła kolejnym patriarchom robić rzeczy absurdalne z punktu widzenia ludzkiego, a jednak przynoszące trwały skutek w historii. Gdzie dziś mamy wielkie narody i imperia z czasów starotestamentalnych? Gdzież imperium egipskie, hetyckie, asyryjskie, babilońskie, perskie...? Imperia te uległy zagładzie, a tworzące je narody rozproszyły się wśród innych. Tymczasem grupa nic nie znaczących koczowników przetrwała tę pożogę dziejów i, jak twierdzą niektórzy, rządzi obecnie światem.
    Nie, nie jestem oszołomem, nie wierzę w spiskową teorię dziejów ani nie próbuję wyjaśnić wszelkich nieszczęść tego świata żydo-komuną, przytaczam jednak powszechny osąd: wszak niedawno sondaż w Unii Europejskiej wykazał, że zdecydowana większość europejczyków sądzi, iż to Izrael jest najbardziej szkodliwym narodem na świecie - czyli powszechne jest przeświadczenie, że Żydzi wszędzie maczają palce i nie pozwalają spać innym narodom w poczuciu nastania końca historii... Być może przeświadczenie to wyolbrzymia fakty, niemniej jednak jest zastanawiające, że tak proporcjonalnie mały i słaby naród ciągle zachowuje swoją tożsamość, podczas gdy inne albo dawno znikły, albo zlały się z innymi narodami, albo też - jak Hindusi wprawdzie zachowują ciągłość historyczno-genetyczną, ale ich kultura wchłania wszystko jak gąbka, tak że kultura hinduska jest raczej zlepkiem ogromnej ilości kultur niż źródłem tożsamości narodowej. Mniejsza zresztą o Hindusów.  Jestem przekonany, że Bóg posługuje się także i ich historią i kulturą, aby przyciągnąć do siebie ludzi żyjących w kręgu cywilizacji hinduskiej; nawet jeśli jej rozumienie historii i koncepcje cywilizacyjne zawierają błędy.
  3. Bóg daje się doświadczyć człowiekowi poprzez ingerencję w jego własne życie. Tak jak Naród Wybrany uwierzył, że Bóg chce wkroczyć w jego historię, tak i pojedynczy człowiek może przyjąć Boga w historii swego własnego życia. Zapewniam cię, że możemy mówić o Bogu w nieskończoność - jak ci ślepi - i każdy z nas będzie mówił o swoim "bogu" dopóki obydwaj nie pozwolimy, by Bóg wszedł w nasze życie i nim pokierował.  Religioznawstwo porównawcze ze zdziwieniem zauważa, że w całkowicie różnych tradycjach religijnych istnieje duże podobieństwo między przeżyciami i pismami osób określanych jako mistycy. Od razu muszę powiedzieć, że "duże  podobieństwo" nie oznacza "identyczność" - byłby to zbyt daleko idący wniosek. Jednak podobieństwo to jest na tyle duże, że nie sposób go zignorować. Ludzie, którzy uwierzyli, że mogą nie tylko mówić o Bogu, ale także doświadczyć Jego działania, doświadczają go w sposób podobny. Oczywiście każde doświadczenie jest warunkowane subiektywnym odbiorem podmiotu doświadczającego. Już w starożytności znana była zasada "cokolwiek poznajemy (doświadczamy), poznajemy na własny sposób osoby poznającej".  Te uwarunkowania wynikają z języka, wychowania, środowiska, doświadczenia życiowego. I tak dla XIX-wiecznego Europejczyka widok damskiej kostki wystającej spod sukni był czymś podniecającym i niezwykłym; dla XXI-wiecznego Europejczyka widok kobiety w skąpym bikini jest czymś niemal zwyczajnym i w większości przypadków nie powoduje natychmiastowej gry hormonów. Dla buszmena czy Indianina z Amazonii całkowita nagość może być czymś całkowicie normalnym - od zawsze. Niemniej jednak, gdy już Europejczyk czy Indianin da się oczarować atrakcyjnej kobiecie, ich reakcje są bardzo podobne.
    Podobnie jest z naszym poznaniem Boga, przy zastrzeżeniu, że Bóg jest dla człowieka o wiele atrakcyjniejszy niż kobieta dla mężczyzny. Samo marzenie o Bogu (podobnie jak marzenie o kobiecie) nie prowadzi do niczego, z wyjątkiem idealizacji pożądanego przedmiotu i coraz większej frustracji. Życie pod jednym dachem z Bogiem (podobnie jak z kobietą) pokazuje, że z jednej strony rzeczywistość jest piękniejsza od marzenia, a z drugiej - że stawia konkretne wymagania. Kto tych wymagań nie chce spełniać, kto nie chce się rozwijać, ten nie będzie ani dobrym mężem, ani mistykiem. Podobnie jak w małżeństwie niezbędny jest dialog, przebaczenie, bliskość emocjonalna, zmaganie się z życiowymi zadaniami i problemami, tak też jest i w naszej relacji do Boga. Jeśli podejmujemy z nim dialog, to choć nigdy nie możemy powiedzieć, że w pełni Go zrozumieliśmy (a któryż mężczyzna może powiedzieć, że rozumie swoją żonę? :) ), jednak rozumiemy się na tyle, by ciągle zbliżać się do siebie. Jeśli uznajemy swoją ludzką słabość i grzech, otwieramy się na Boże przebaczenie i naprawdę doświadczamy tego przebaczenia. Jeśli przechodziłeś kiedyś psychoterapię, to wiesz, że żadna psychoterapia nie daje trwałego poczucia uwolnienia od winy; wyznanie swoich grzechów przed Bogiem - owszem. Jeśli powierzysz swoje życie Bogu i uwierzysz w to, co chrześcijaństwo nazywa Opatrznością, doświadczysz tego, że Bóg rzeczywiście prowadzi cię przez życiowe trudności. Opatrzność to przecież nic innego jak Boże czuwanie nad naszym życiem i kierowanie nim tak, by uchronić nas przed złem. Bliskość emocjonalna  to osobny temat - nie da się jej osiągnąć inaczej niż przez wytrwałą modlitwę, bo:
  4. Bóg daje się poznać niemal bezpośrednio poprzez modlitwę, ale zanim człowiek zacznie doświadczać prawdziwej bliskości Boga na modlitwie, bardzo długo doświadcza głównie swojego wewnętrznego nieuporządkowania. Mam zamiar na ten temat napisać jeszcze wiele, więc wybacz, że w tym miejscu nie rozwinę swojej myśli dostatecznie. Sądzę, że jeśli kiedykolwiek próbowałeś się modlić, wiesz, o czym piszę - najczęściej doświadczamy własnego myślotoku, zmęczenia, senności, uczucia pustki ... wszystko to naprawdę nie wynika z jakiejś złośliwości Boga czy tego, że odgradza się On przed nami jakimś nieprzezwyciężalnym murem, ale z tego, że Bóg szanuje naszą tożsamość i nie zrobi tego, co my sami musimy zrobić. Tak jak mądry rodzic nie wykonuje rozmaitych obowiązków za swoje dziecko, tylko pozwala by ono samo je wykonywało (samodzielne jedzenie, sprzątanie po sobie, ubieranie się, itd.), choć on sam zrobiłby to szybciej i dużo lepiej, tak też Bóg pozwala nam uczyć się tego dialogu ze Sobą Samym stopniowo i z wielkim trudem. Dzięki temu w końcu będziemy mogli stać się duchowo dojrzali, samodzielni. To nie znaczy że będziemy równi Bogu, ale że będziemy mogli być Jego partnerami.

3. Bóg objawił się w swoim Synu.

Powiem nieco perwersyjnie: istnieją różne drogi do Boga, lecz tylko jedna brama. Co mam na myśli? Bóg przewidział, że człowiek w przeciągu historii wytworzy różne kultury, cywilizacje i religie. Przewidział też, że ludzie są różni (bo przecież sam nas tak stworzył): jedni mają nastawienie bardziej intelektualne, inni pro-społeczne, inni są urodzonymi eksperymentatorami, inni jeszcze - wrażliwymi duszami. Dlatego też każdy człowiek dochodzi do Boga (jeśli w ogóle dochodzi) inną drogą. Jeden przez intelektualne rozważania, drugi przez uczestnictwo w obrzędach religijnych, trzeci przez osobistą modlitwę, czwarty - przez poezję czy inną formę wyrazu artystycznego. Jednak  co innego dochodzić, co innego - wejść. Jeśli zdobędziesz pałac królewski siłą, nie będzie to już pałac królewski. Rozumiesz co mam na myśli? Jeśli chcesz się spotkać z królem jako królem, to musisz spotkać się na jego prawach. Jeśli wedrzesz się do pałacu - jak bolszewicy do Pałacu Zimowego w Petersburgu - będziesz uzurpatorem, będziesz rewolucjonistą, będziesz miał w swoim ręku pozór władzy  - ale nie doświadczysz spotkania z królem. Co najwyżej z człowiekiem, który był królem, to jednak nie to samo. Wielu ludzi usiłuje przeżyć coś niezwykłego, "odmienne stany świadomości" przy pomocy narkotyków, tańca wprowadzającego w trans czy rozmaitych obrzędów bazujących na rozmaitym nadwerężaniu ludzkiego ciała i psychiki (długotrwała głodówka, deprywacja sensoryczna, monotonne powtarzanie jakichś słów lub dźwięków itp.). Wszystko to jest jak zakusy rewolucjonistów - pragnących władzy i panowania, nie rozumiejących jednak, że samo wdarcie się na komnaty nie oznacza doświadczenia prawdziwej władzy i panowania. Pokazują to dzieje kolejnych rewolucji - czy to francuskiej, czy październikowej, czy rewolucji w krajach latynoamerykańskich.  Oczywiście ludzka monarchia jest czymś niedoskonałym - wielu królów było zdeprawowanych lub nieudolnych, jednak sama instytucja monarchii dawała poczucie ładu społecznego, zachowania tradycji i elementarnego szacunku dla wartości. Nawet gdy król był nieudolny, etykieta dworska i instytucje istniejące w monarchii zmuszały ludzi do pewnej kultury zachowania, do osiągania konsensusu, do podporządkowania się władzy - ze świadomością, że sama władza ma w sobie coś boskiego, że posiada szacunek dla wartości odgórnych, a nie jest tylko wynikiem umowy społecznej, kompromisu między sprzecznymi interesami.
Jeśli chcesz doświadczyć Boga jako Boga, jako tego, który jest Stwórcą świata i samego ciebie, źródłem wszystkiego, co wartościowe, piękne i prawdziwe - musisz to zrobić na Jego zasadach. Nie ma innej drogi. Możesz zbliżać się do Niego różnymi drogami, jednak spotkanie z Nim jest tylko możliwe, gdy uznasz, że inicjatywa należy do Niego. Że nie przypuści On przed swoje oblicze nic, co jest nieświęte, złe, nieprawdziwe, niepiękne. A ponieważ każdy człowiek od urodzenia doświadcza słabości, brzydoty, nieprawdy i zła - to żaden człowiek nigdy nie może stanąć przed Bogiem i przeżyć tego spotkania. Majestat Boży natychmiast spaliłby go (w przenośni) - to znaczy - w zetknięciu z absolutnym dobrem, prawdą i pięknem to wszystko, z czym utożsamia się człowiek, a co jest skażone słabością, natychmiast znikłoby. A przez to znikłaby tożsamość człowieka - przestałby istnieć. A jednak Bóg znalazł na to sposób. Jaki? Jeśli chcesz wiedzieć, przeczytaj następną część.


Maciej Górnicki





© macminer 2003